Episode thirteenth: HYENA



Lider ze zdziwieniem patrzył na drobną postać kobiety, stojącą w drzwiach. Patrzyła na niego z rosnącym zniecierpliwieni​em.
-         To co, wpuścisz własną matkę czy nie? – spytała w końcu, a perkusista niczym zombie, bezwładnie odsunął się, torując drogę w głąb mieszkania. Był w takim szoku, że nie był w stanie wypowiedzieć słowa. Jego mama należała do tych osób, które zawsze składają niezapowiedziane​ wizyty, ale pierwszy raz zdarzyło się, żeby przyjechała do niego w tym samym czasie, co Egao.
-         Rany boskie, co za bałagan! Yutaka, wstyd!
-         Przepraszam - odparł zawstydzony. - Zaraz posprzątam.
-         A jak w kuchni znowu będzie wieża z naczyń, to... - urwała, ujrzawszy w pomieszczeniu zdziwioną postać dziewczyny. - A pani to...
-         Egao - momentalnie otrząsnęła się z transu i z uśmiechem podała dłoń kobiecie. - Jestem...
-         Narzeczoną Yutaki, tak? - dokończyła brunetka, spoglądając na srebrny pierścionek na serdecznym palcu zielonookiej. - Co jak co, ale mógłby ci kupić coś bardziej ozdobnego, a nie taką tandetę...
-         Przepraszam, co? - Kai nie do końca pojmował sytuacje.
-         Nie postarałeś się, kochanieńki - odparła kobieta z politowaniem. - Mogłeś jej przynajmniej złoty kupić, z kamieniem jakimś, stać cię na porządną biżuterię, a nie taki pierścionek, który wygląda jak obrączka.
-         Ale o czym ty... - zaczął skołowany perkusista, jednak mama przerwała mu.
-         Właściwie gdzie twoja kultura? Przedstawiłbyś narzeczonej swoją matkę!
-         Ale my... - jęknął cicho.
-         I dlaczego mi nie powiedziałeś, że się żenisz? Co za zwyczaje, że się własnych rodziców nie zawiadamia!
-         Mamo... - Kai podjął kolejną próbę. - Mamo kochana...
-         Co ja z tobą mam, Yu. Trzy światy po prostu!
-         To co, pani Tanabe, napijemy się herbaty? - Egao uprzejmie przerwała całą farsę.
-         Oh, poproszę. Miła z ciebie dziewczyna.
-         To ja ci pomogę! - rzucił od razu Kai i jął przygotowywać filiżanki.
-         Ty to lepiej umyj te gary w zlewie - zgasiła go pani Tanabe.
-         Dobrze, mamo - odparł posłusznie perkusista, a kobieta z uznaniem pokiwała głową i udała się do salonu. Gdy tylko zniknęła z pola widzenia, Lider cicho zamknął drzwi i odetchnął z ulgą.
-         Cholera, co robimy? - syknęła cicho Egao.
-         Nie mam pojęcia - zdenerwowany mężczyzna oparł się o blat.
-         Co ją tak napadło z tym ślubem i w ogóle? - zapytała zaciekawiona.
-         Wiesz... Moja mama czeka na to od dobrych 10 lat, a że nie mam rodzeństwa, to wszystkie pragnienia o posiadaniu synowych i wnucząt skumulowały się na mnie... Bywa. - podsumował i się uśmiechnął. Jakoś... smutno. A zielonooka, tknięta jakimś dziwnym uczuciem, przytuliła go bardzo mocno. Perkusista mial wrażenie, że zaraz mu pękną żebra.
-         Nigdy więcej się tak nie uśmiechaj - wyszeptała prosto w jego obojczyk.
-         Rozumiem, że karą za to będzie uduszenie? - odrzekł rozbawiony.
-         Nie, za coś takiego ja przewiduję gorsze rzeczy - odparła z szerokim uśmiechem. - Ale tak czy siak, trzeba będzie coś z tym zrobić.
-         Co proponujesz?
-         No, sprostowanie oczywiście.
-         Nie! - powiedział nagle perkusista. - To... nie jest dobry pomysł. Mama może źle to przyjąć. Może lepiej poudawać przez jakiś czas...?
-         CO!? - Egao nie kryła oburzenia.
-         Ale tylko przez jakiś czas, potem wszystko wróci do normy! Poza tym, masz inne wyjście?
-         Ech... - westchnęła ciężko. - Zgoda. Mam nadzieję, że to nie potrwa długo - odpowiedziała, a perkusista z jakiegoś powodu miał wielką ochotę się uśmiechnąć.
-         Dziękuje - powiedział ciepło.
-         Czego się nie robi dla przyjaciela - odrzekła, odwzajemniając uśmiech i zajęła się przygotowywaniem​ herbaty.


***

Ostre, oślepiające wręcz światło słońca przebiegle wdarło się do pokoju przez szparę pomiędzy ciężkimi welurowymi zasłonami, niefortunnie padając na bladą twarz mężczyzny, wyglądającego jak pstrokata rozgwiazda na tle białej pościeli. Ten zmarszczył nieco nos, a gdy to nie pomogło, mruknął coś pod nosem, dziwnie podobnie brzmiącego do „Kurwa, wyłączcie to światło”. Po kilku takich bluzgach nieszczęsny osobnik otworzył oczy. Zniesmaczony widokiem, jaki zastał, mianowicie tym, że znajdował się w sypialni, i to bynajmniej nie swojej, wstał z łóżka i wyszedł z pokoju. Planował jak najszybciej dostać się do drzwi wejściowych i wrócić do siebie, jednak los chciał, że wpadł na ostatnią osobę, którą miał ochotę widzieć.

- O, Królewna wstała! – zakrzyknął rozradowany Reita, ujrzawszy wokalistę. Chociaż wyglądał nie lepiej niż on, to jednak wciąż miał ochotę czynić wobec niego swój standardowy pakiet uszczypliwości. Wyglądało na to, że znalazł sobie nowe hobby.

- Nie drzyj japy z łaski swojej – odparował Ruki, z grymasem bólu łapiąc się za głowę. – Masz jakieś przeciwbólowce?

- Nie wiem, chodź ze mną do kuchni, to sprawdzimy… - basista uśmiechnął się szelmowsko, a niższy mężczyzna wykrzywił twarz w grymasie najwyższego obrzydzenia. W tym momencie miał ochotę przywalić mu z glana w czułe miejsce. Niedoszła ofiara krwiożerczego buta, nie zdająca sobie sprawy z tego, jakiego kalibru uszczerbku na zdrowiu właśnie uniknęła, bez żadnych ceregieli zaciągnęła muzyka ku pomieszczeniu, gdzie usadziła go na jednym z krzeseł pod oknem.

- Poza nami jest ktoś jeszcze? – spytał wokalista z twarzą przytuloną do blatu stołu.

- Nie – odparł zgodnie z prawdą basista z głową w szafce. – Ostatnich imprezowiczów zabrała swoim samochodem Akemi. Mówię ci, kobieta-anioł… - dodał z wyraźną aprobatą.

- No… - rozmarzył się Ruki. – A jak pysznie gotuje…

- Lepiej niż Kai… - dodał Reita, wyjmując głowę z szafki. – Przykro mi, stary, ale nie mam nic na kaca. Chyba że… - urwał nagle z uśmiechem i wyjął z szafki nad kuchenką słoik pełen czegoś bliżej nieokreślonego, co z perspektywy wokalisty wyglądało jak poćwiartowane ciała ufoludków, zanurzone w przeterminowanej​ formalinie.

- Co… to… jest? – wyjąkał, z trudem tłumiąc odruch wymiotny i zakrył oczy ręką, gdy tylko jego przyjaciel postawił przed nim słoik. Skoro już z daleka nie przypominało to nic dobrego, to wolał na to nie patrzeć z bliska.

- To? Ogórki – basista wzruszył ramionami i otworzył naczynie. – Od Egao. Podobno tak się w Polsce leczy kaca.

- Zepsutymi ogórkami?! – Ruki ze zdziwienia odsłonił oczy. Ku jego zaskoczeniu, z bliska nie wyglądało to wcale tak źle, jak mogłoby się wydawać. Ot, lekko nadpsute ogórki z koprem i chrzanem, zalane jakąś cieczą, silnie pachnącą octem.

- No nie bój się tak – rzucił wyraźnie rozbawiony Reita. – Jadłem je już nieraz i jakoś mi nie zaszkodziło. A w smaku są całkiem niezłe, muszę ci powiedzieć.

- Mówisz…? – spytał podejrzliwym tonem wokal i niepewnym ruchem sięgnął do słoika. Po kilku sekundach grzebania w cieczy o niezbyt przyjemnym zapachu i kolorze wyciągnął średniej wielkości ogórka. Powąchał go z powątpiewaniem i szybko odgryzł kawałek. – Mhmmm…. – mruknął z uznaniem. – Całkiem smaczne… - dodał i sięgnął po kolejnego.

- A nie mówiłem? – odparł tryumfalnie basista i usiadł ciężko na krześle naprzeciwko. – Na dodatek od razu człowiek czuje się jak nowo narodzony.

-         Zapamiętam na przyszłość – odparł wokalista ze śmiechem. Nagle spoważniał, a odcień jego twarzy z bladego zmienił się na zielonkawy. – Reita… Jesteś pewien, że te ogórki są dobre…? – wybąkał i pobiegł do łazienki.
-         Wszystko w porządku…? – zawołał za nim zmartwiony Reita, jednak nie doczekawszy się żadnej odpowiedzi ciężko usiadł na swoim miejscu.
Ech, westchnął ciężko i pokręcił głową z politowaniem.
Jak baba.


***

            Gdy tylko za panią Tanabe zamknęły się drzwi, Egao i Kai odetchnęli z ulgą, opierając się o ścianę.
-         Łyknęła to? – spytała niepewnie, spoglądając na przyjaciela.
-         Myślę, że tak – odparł Lider i uśmiechnął się lekko. – Mam tylko nadzieję, że nie będzie trąbić zbytnio o ślubie i szybko o tym wszystkim zapomni.
-         Ja też – przyznała Egao i westchnęła. – Nie lubię kłamać – stwierdziła, a perkusistę z jakiegoś powodu zaczęło dręczyć poczucie winy. – Ale jesteś moim przyjacielem, a dla przyjaciela zrobię wszystko – odparła z uśmiechem i spojrzała mu w oczy. Po chwili zaczęli się do siebie zbliżać. Gdy Lider już wyciągał dłoń ku policzkowi dziewczyny, nagle rozległ się dźwięk telefonu. Oboje odskoczyli od siebie jak oparzeni.
- Odbiorę! – krzyknęła nagle zielonooka i pobiegła w stronę sypialni, skąd dobiegał dźwięk. Lider westchnął ciężko, przymykając oczy. W duchu przeklinał siebie, że nie potrafił się powstrzymać. Ale to nie był pierwszy raz, kiedy patrząc w oczy zielonookiej, tracił nad sobą kontrolę. Ostatnio mu się to zdarzało coraz częściej.
-         CO TAKIEGO?! – usłyszał nagle krzyk dziewczyny. – Już jedziemy! – dodała, stojąc już naprzeciwko perkusisty i próbując jedną ręką założyć buta. – Jaki szpital? – dodała szybko, pokiwała głową i się rozłączyła, spojrzawszy porozumiewawczym wzrokiem na przyjaciela. Ten, nie pytając o nic, posłusznie zaczął się ubierać.
-         Co mu się znowu stało? – spytał rzeczowo, doskonale wiedząc, o kogo chodzi, bowiem oboje znali tylko jedną osobę, która miała wyjątkową tendencję do wpadania w różne kłopoty.
-         Nie wiem, Rei nie chciał powiedzieć – odparła tym samym tonem, już całkiem ubrana i pociągnęła Lidera za rękę, widząc, jak ten łapie w rękę kurtkę. – Chodź już! – krzyknęła rozkazująco. Miała złe przeczucia. Dopiero później miało się okazać, jak bardzo one się sprawdziły.

~

Odcinek trzynasty, niby pechowy, a przetrwał awarię sprzętu i zmianę komputera.
Następny odcinek tuż przed świętami.

Jak Wasze wrażenia po wydaniu BEAUTIFUL DEFORMITY? Podoba Wam się? Mnie bardzo, zwłaszcza pod względem jakości. Oby tak dalej.